29 czerwca 2018
W sopockim DPS pracuje od początków jego działalności, jako pielęgniarka 25 lat. Właśnie otrzymała Złoty Czepek – prestiżowe wyróżnienie w zawodzie pielęgniarskim.
To jest moja wymarzona praca, o której myślałam już jako mała dziewczynka – wspomina Maria Powązka, pielęgniarka z sopockiego Domu Pomocy Społecznej. – Pamiętam, że będąc w 7 klasie podstawówki wyciągałam mojej wychowawczyni zadrę z palca. Lubiłam robić takie rzeczy i one mi wychodziły. Ty chyba będziesz pielęgniarką? – zapytała mnie wtedy wychowawczyni. No oczywiście, że będę – odpowiedziałam. I nią zostałam.
Do szkoły pielęgniarskiej w Tomaszowie Lubelskim nie było łatwo się dostać.
Siedem osób na jedno miejsce – opowiada pani Maria. – Egzamin składał się z trzech części: pierwszą była praca w sali demonstracyjnej, druga polegała na badaniach lekarskich; jak ktoś np. miał płaskostopie to odpadał. Trzecią częścią był egzamin pisemny.
Po skończonej szkole Maria Powązka wyjechała do Szpitala Kolejowego w Lublinie.
To była bardzo nowoczesna, renomowana placówka. Tam na chirurgii spędziłam 16 lat. Uwielbiałam swoją pracę, choć nie było łatwo. Toczyłyśmy krew starymi metodami. To był ciężki oddział – wspomina pielęgniarka.
Gdy przeprowadziła się z Lublina do Gdyni postanowiła zrobić sobie przerwę ze względu na dzieci. Okrągłe 10 lat.
Powrót do zawodu zaczęłam od Caritasu. Wyjeżdżałam z dziećmi na kolonie, sporo pracowałam w wolontariacie, a także w Dziennym Domu Pomocy. I wtedy zainteresowałam się pracą w tego typu miejscu – opowiada pani Maria. – Pomyślałam, że mieszkańcy takiego domu są trochę wyrzuceni poza nawias, ale później przerobiłam sobie to w głowie i doszłam do wniosku, że takie placówki mają sens. Przecież taki stary i niedołężny człowiek musi gdzieś z godnością spędzić resztę życia. Niektórzy są samotni, wtedy my stajemy się dla nich rodziną.
W sopockim DPS jest od początku jego istnienia, czyli od 2010 roku.
W pamięci najbardziej zapadły mi te dni, kiedy zaczęli tu przybywać mieszkańcy. Pierwszą osobą, która tu zamieszkałą była pani Walentyna. Każdy do niej przychodził i pytał, czy czegoś jej potrzeba. „Dajcie mi spokój, nic nie chcę!” – opowiadając śmieje się Maria Powązka. – Zagłaskiwaliśmy ją, dosłownie. Później do pani Walentyny dołączył pan Henryk. Pamiętam ich, choć było to tyle lat temu. Gdy dom zaczął się zapełniać przybyło pracy. Nie jest lekko, ale dajemy radę.
Pytana o dobre momenty mówi, że wszystkie są dobre.
Zawsze lubiłam tu przychodzić, zawsze jest ciekawie. Nie potrafiłabym wyłuskać momentu, który chciałabym zaakcentować, choć pewnie było ich mnóstwo – zamyśla się pani Maria. – Ciężko jest, gdy ktoś odchodzi…
Maria Powązka sama o sobie mówi, że jest urodzoną pielęgniarką.
Nawet w nowym miejscu potrafiłam natychmiast się odnaleźć – twierdzi.- To jest to, ten mundurek, ta adrenalina. Mam ten zawód we krwi.
O Złotym Czepku z wrodzonej skromności mówi bardzo oszczędnie.
To bardzo przyjemna nagroda. Dla mnie to zwieńczenie mojej pracy. Na początku zastanawiałam się, czy na pewno na nią zasługuję. Ale chyba tak, skoro dziewczyny śmieją się ze mnie, że ja cała oddaję się pacjentom. Uważam, że to jest sens tej pracy. Albo być na 100 proc. albo zmienić zawód – twierdzi pani Maria.
Plany na przyszłość?
Emerytura – krótko podsumowuje Powązka. – Ale czy na pewno nie zetknę się już z pielęgniarstwem? Czas pokaże.